ossala1703 ossala1703
88
BLOG

Stan szoku, którego 10 kwietnia nie było

ossala1703 ossala1703 Rozmaitości Obserwuj notkę 43

  Lata temu grupę wspólnych znajomych dotknęło samobójstwo żony jednego z nich. Samobójstwo było ewidentne, ale przyczyny pozostawały tajemnicą. Nie było żadnego listu, żadnej wiadomości, a mąż zmarłej wzruszał ramionami,  kręcił głową i twierdził, że nie ma pojęcia z jakiego powodu żona postanowiła w taki sposób pożegnać się z tym łez padołem.

  Najbliżsi przyjaciele, którzy pojawili się w mieszkaniu zaraz po dramatycznym odkryciu twierdzili, że gdy mąż zapewniał, że nie ma pojęcia „dlaczego?” – było w nim coś nieprzekonującego. Lepiej byłoby powiedzieć: nie był dość przekonujący. Trudno to było wyrazić słowami: nie było wiadomo, czego w tym zachowaniu było brak. Czy może chodziło o barwę głosu, gestykulację, intonację. Bo tak naprawdę bardzo trudno to określić. Łatwiej, jak czegoś jest za dużo. Ale brak trudno jest nazwać.

  Potem, w trakcie wzajemnych rozmów, doszliśmy do wniosku, że łatwo nam gadać i oceniać, bo nikt z nas się w takiej sytuacji nie znalazł, że trudno jest powiedzieć, co miałoby jego niewiedzę uwiarygodnić. I daliśmy spokój. Sięgnęliśmy po wypróbowaną zasadę „nie osądzajcie, a sądzeni nie będziecie”.

  Trzeba było kilka lat poczekać, aby przy jakimś dużym winie i blasku świec, w rozmowie w cztery oczy, przyczyny samobójstwa z męża wyszły. Był ich świadomy i mógł przewidzieć nadchodzącą katastrofę. W dniu odkrycia zwłok żony nie mógł jednak powiedzieć na ten temat słowa, bo (najłagodniej rzecz ujmując) przesłanki do targnięcia się na życie żony w żaden sposób nie świadczyły dobrze o mężu.

  Nie czułam się upoważniona do szastania pozyskanymi informacjami z pierwszej ręki, gdyż potraktowałam jej jak rodzaj spowiedzi, chęci zrzucenia z siebie balastu. Cały „oficjalny” komentarz ograniczyłam wtedy do stwierdzenia, że znajomi mieli wtedy rację w swym irracjonalnym odczuciu. Wdowiec nie mógł być przekonujący, bo przyczyny śmierci żony były mu doskonale znane.

 

  Po katastrofie pod Smoleńskiem odnotowałam kilka postaci życia politycznego, których reakcja na najtragiczniejszą od 1945 r. śmierć tak wielu ludzi była dla mnie nieprzekonująca. Wiem, że posunę się za daleko, ale miałam nawet wrażenie, że Komorowski, w trakcie wygłaszania orędzia o przejęciu obowiązków prezydenta, był wręcz zadowolony. Klimat tego  wystąpienia a także inne jego zachowania zostały ładnie nazwane brakiem empatii.

  Potem wysłuchałam wywiadu jakiego udzielił M. Wikiński (SLD). Zdał on sprawozdanie z posiedzenia Konwentu Seniorów, które zostało zwołane w dniu katastrofy (M. Wikiński poszedł na nie w zastępstwie G. Napieralskiego).

Wikiński powiedział, że nie odda głosu na Komorowskiego, bo na tym konwencie właśnie zobaczył inną twarz marszałka. Zobaczył osobę zimną i cyniczną, która jest w stanie podejmować decyzje, wydawać polecenia, decydować kilka godzin po takim nieszczęściu. Poseł SLD mówił nawet, że wraz z innymi członkami tego zgromadzenia apelowali, aby dosłownie kilka godzin poczekać, bo oni są w szoku, nie są w stanie się otrząsnąć i logicznie myśleć. Katastrofa miała miejsce w sobotę, przed nimi była niedziela, więc nic by się nie stało, gdyby niektóre decyzje poczekają kilka lub kilkanaście godzin.

Marszałek Komorowski nie przychylił się do tej prośby i działał.

  

  Mówiąc o politykach, którzy tuż po 10 kwietnia nie byli dla mnie przekonujący nie mam jednak na myśli braku empatii, cynizmu czy psychicznego chłodu. Oni mnie nie przekonali, bo zabrakło w nich, na ich twarzach elementu porażającego zaskoczenia, które powinno być pierwszą reakcją na doniesienie o katastrofie. Zabrakło stanu szoku.

Strach w niektórych oczach widziałam, ale nie zaskoczenie. Odnosiłam wręcz wrażenie reżyserowania niektórych pauz w wypowiedziach, spojrzeń i gestów, aby osiągnąć określony cel: zamaskować posiadaną wiedzę i świadomość.

Ale (jak w historii pewnego samobójstwa), ciężko jest opisać brak. Łatwiej jest wykazać nadmiar, stąd „chwilę” mi zajęło nazwanie tego, czego w tych twarzach nie było: nie było stanu szoku, nie było porażenia jak piorunem, nie było zwalenia z nóg tak tragiczną w swych rozmiarach ludzkich i państwowych katastrofą.

Takie przekonujące zachowanie, choć bardzo ulotne (a może właśnie dlatego?) ciężko się udaje. Bo prócz przekazu werbalnego, prócz gestykulacji jest jeszcze owo „coś”, co powoduje, że wątpimy lub wierzymy.

Żeby to pokazać na jaskrawym przykładzie wystarczy wyobrazić sobie przygrabioną osobę z bezwładnie opadającymi w dół ramionami, ze spuszczoną głową, zaniedbaną, która pochlipując mówi cicho „jestem szczęśliwa”. Nikt w taki przekaz nie uwierzy.

  

 

  I tak to właśnie teraz widzę: stan szoku, którego w dniu 10 kwietnia u niektórych nie było.

ossala1703
O mnie ossala1703

Zanim ucieknę do mojej "Samotni"...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości